NIE BROŃCIE MOJEGO DZIECKA!!!!
 

        Obiecałam sobie nabrać dystansu...do ludzi i do tych wszystkich bzdur jakie wypisują. Obiecałam sobie nie czytać tekstów wyssanych z palca, nie popartych żadną wiedzą, przekazywanych pocztą pantoflową z gęby do gęby...bezmyślnie, bez zastanowienia... Przekonana o tym, że Boga nie trzeba bronić... chciałam milczeć wszędzie tam, gdzie Boga się pomniejsza, pomija, gdzie Jego zdanie nie ma znaczenia... Jesteśmy przecież „kowalami własnego losu i co siejemy to kiedyś zbierzemy... Nawet dobrze mi szło to zamykanie oczu, by nie widzieć, zatykanie uszu, by nie słyszeć i zamykanie ust, by nie mówić... aż do dzisiaj, kiedy to z ogromnym ładunkiem emocjonalnym wraca na ekrany telewizorów i na fb tak bliski mojemu sercu temat mordowania tych najmniejszych...
        Tak bliski... bo gdy patrzę w oczy mojemu choremu dziecku to nagle zdaję sobie sprawę, że ludzie wokół mnie życzą mu śmierci....
        Jakiś czas temu pod kościołem zbierano podpisy w obronie życia poczętego. Pewna pani, która po skończonym nabożeństwie wyszła z owego kościoła, podbiegła do księdza i spytała: „a co tutaj podpisujecie?”. Kiedy ksiądz udzielił wyczerpującej, jednozdaniowej odpowiedzi, wyraz twarzy kobiety nagle się zmienił i tonem pełnym pogardy powiedziała tylko „a to...to nie”. Odwróciła się i odeszła. Stałam tak wbita w beton... za rękę trzymałam Matusza, który z uśmiechem patrzył na mnie a moje oczy wypełniły się łzami. Nie miałam wtedy odwagi, by pójść za tą panią i poprosić ją by patrząc w oczy mojego syna, tak pełne życia i radości istnienia, powiedziała mu z tym samym pogardliwym tonem: „powinieneś był umrzeć!”.
        Dzieci takie jak mój ukochany synek kwalifikują się do aborcji. Brak białka, o górnolotnie brzmiącej nazwie dystrofina, skazuje je na śmierć...Są wybrakowane, nieidealne, niepotrzebne... Tylko jeden element białka....nawet nie całe...tak niewiele i tak wiele. Drobiazg decydujący o być albo nie być....Myślę, że Hitler byłby z nas dumny. Rasa panów ...a do tego wszystko pod przykrywką „miłości”. Nawet on nie był w stanie tak sprytnie tego sobie wymyślić....
        Dużo się krzyczy o matkach chorych dzieci, o tych wszystkich cierpiących maleństwach, które muszą się męczyć, bez mózgu, z dodatkowym chromosomem numer 21, bez dystrofiny...bez czegoś co nam nie wiadomo dlaczego wydaje się niezbędne do tego, by godnie przeżyć życie. Jedni drugim rzucają teksty typu: „a masz chore dziecko?”, „a jak nie masz to się nie odzywaj”. I najzabawniejsze jest to, że jakoś nie widzę matek chorych dzieci wystających na „czarnych marszach”, obnoszących się na fb przekonaniem , że moje dziecko powinno być martwe jeszcze przed narodzeniem. Nie widzę dzieci upośledzonych ze zdjęciami podpisanymi „nie chcę żyć', „wolałbym umrzeć”, „jestem nikim”. Widzę za to całą masę ludzi wykrzykujących hasła o życiu jakie ich nie dotyczy, bo większość z nich nie ma pojęcia jak to jest być matką chorego dziecka, jak to jest mieć Zespół Downa czy zanik mięśni...
        Zaledwie chwila minęła od wzniosłego solidaryzowania się z Dziećmi z Zespołem Downa, kiedy to fb zlała fala skarpetek nie do pary.... A dziś fb zlewa fala nienawiści skierowanej na te same dzieci. Czy świat już zupełnie zdurniał? Schizofrenia czy hipokryzja? Czy jakiś ogólny brak myślenia? Ktoś mi powie, że to żadna nienawiść i chyba będzie miał rację. Jest gorzej...odmawianie życia drugiemu człowiekowi, to coś więcej niż taka zwykła ludzka nienawiść.
        Czego tak naprawdę nienawidzimy?
Inności, słabości, życia, którego nie można skonsumować na najwyższym poziomie próżności jaką dzisiejszy egoistyczny człowiek preferuje.
Czego się boimy?....kochać, służyć, poświęcać, rezygnować z czegoś dla kogoś?
Przed czym uciekamy?... Przed wysiłkiem, przed braniem za rogi tego życia i świata?
Kto powiedział, że ma być idealnie. To nie raj tylko ziemia. Marna ziemia, miejsce wygnania człowieka z powodu grzechu... Tu nie ma być ciepło i miło. Tu się trzeba nauczyć kochać. I to jest jedyny cel tego marnego życia. I wcale nie chodzi o miłość własną....w tym akurat jesteśmy perfekcyjni...
        Ktoś na murze napisał „Bóg umarł” i podpis Nietzsche... a ktoś poniżej dopisał „Nietzsche umarł” i podpis Bóg. Przestańmy się bawić w Boga, bo chociaż próbujemy mieć władzę nad życiem i śmiercią...nikt z nas nie może do swoich dni na tym świecie dołożyć nawet jednej minuty więcej.
        Niektórym może się wydawać, że popierając czarny protest ma na myśli te najbardziej chore istoty bez szansy na życie po porodzie. A ja wiem, że to te dzieci i takie Mateusze jak mój i słodziaki z Zespołem Downa to wszystko ląduje w zimnej, metalowej misce szpitalnej.
        Gdy zaczynałam pracę w przedszkolu integracyjnym dzieciaki z Zespołem wyrastały jak grzyby po deszczu. Rok temu zdałam sobie sprawę, że tych dzieci już nie ma. Trafi się raz na jakiś czas jedno, dwoje...zwykle z przypadku, bo badanie usg nie wykazało nieprawidłowości. To jest straszne. Nic nie wiemy o ich życiu, nie pytamy ich o zdanie czy chcą żyć, a ja znam odpowiedź na to pytanie i wiem, że ich życie jest tak samo wartościowe a często nawet bardziej niż zdrowego, „myślącego” człowieka.
        Jestem członkiem pewnej grupy chrześcijańskich kobiet na fb. Jakiś czas temu jedna z nich poprosiła o modlitwę, bo wszystkie badania, włącznie z genetyką wykazywałaby wiele nieprawidłowości u płodu. Lekarze...nie jeden, ale trzech, doradzali aborcję, bo dziecko nie przeżyje porodu, a nawet jeżeli to umrze tuż po nim. Postanowiła urodzić. Przed samym porodem kolejny raz napisała na grupie, by ją wspierać, by miała dość siły by przez to przejść i jakoś pożegnać maleństwo. Jakie było nasze zdziwienie, gdy kilka godzin później wrzuciła na grupę zdjęcie zupełnie zdrowego dziecka. Ile takich zdrowych dzieci umarło zanim złapało pierwszy oddech?
        I przypominają się słowa „ludzie ludziom zgotowali ten los”...tak bardzo aktualne również dzisiaj...Więc zanim następnym razem ktoś wykrzyczy śmierć mojemu choremu dziecku w twarz, nich pomyśli jak czują się matki chorych dzieci, jak czują się wszyscy chorzy, niepełnosprawni, niekompletni czytając te wszystkie wpisy. Mój Mati jeszcze nie posiada „dobrodziejstwa” zwanego fb, ale gdyby go miał dzisiaj płakałby nad światem tak ja ja to robię....
        I błagam wszystkich tych, którym się wydaje, że bronią dobra cierpiącego dziecka....NIE BROŃCIE MOJEGO DZIECKA... takiej obrony nie potrzebuje ani on ani ja, ani żadne z tych nienarodzonych dzieci....

Iwona

dodano 2018 03 24

+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++= 

Inwokacja do Księdza

autor: Natalia Dueholm| kategoria: Kościół i religia

dodano: 12.11.2013, 16:22 (za FRONDA)

 

Księże Proboszczu, ty jesteś jak zdrowie.

Ile Cię trzeba cenić,

Ten tylko się dowie, kto Cię stracił.

 

Dziś wierność twą w całej ozdobie

Widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie.

Księże, co dbasz o nasz rozwój duchowy

I nam świecisz przykładem! Ty, który łamiesz zła okowy,

I polski naród ochraniasz z jego wiernym ludem!

Ty nas do Boga doprowadzisz cudem.

(Gdy z obcej ziemi widząc, że pod Twoją opiekę,

Oddany, mogłem pokonać diabelską powłokę

Zaraz udałem się do Bożej świątyni progu

By za Twą ochronę z obczyzny podziękować Bogu).

Księże, Ty nas powrócisz cudem na Kościoła łono.

Tymczasem przenoś moję duszę utęsknioną

Do mnogości mszy i spowiedzi w polskiej mowie mówionych,

Przez katolików-rodaków w Polsce niedocenionych.

Do tych rorat adwentowych, do październikowych różańców,

Nabożnie odmawianych przez Maryi poddańców.

I do Gorzkich żalów, tylko w Polsce znanych,

W okresie wielkopostnym żałośnie wyśpiewywanych.

Ty czuwaj wszędzie, otaczaj nas modlitwą

Nie daj się oplątać eurokatolików sitwą.

 

         Tak jakoś zagrało w duszy emigranta w kraju niekatolickim, który być może w swojej tęsknocie nie jest aż taki osamotniony. Emigrant myśli sobie, że inni rodacy, porozrzucani po świecie, mogą odczuwać to samo. Bo gdy już ochłoną i nacieszą się nowym otoczeniem, najedzą się lokalnych, egzotycznych potraw, kupią dom.... to odczują pustkę. I zatęsknią za polskim księdzem i polskim kościołem.

         W amerykańskim kościele po mszy serwuje się pączki, kościoły są ogrzewane i klimatyzowane (ale pustawe), homilie pełne żartów, odwołań do filmów i wydarzeń sportowych, i to wszystko jakieś inne i niewystarczające. A do tego dorzucić można to spowiadanie się po angielsku - w obcej mowie.

         W październiku wieczornego różańca brak, w Adwencie rorat nie uraczysz, ani w Wielkim Poście Gorzkich żali. W niedzielę nie ma aż tylu mszy do wyboru. Do kościoła trzeba daleko jechać. Amerykanie w kościołach ręce trzymają w kieszeniach spodni, a małe dzieci jedzą słodycze i jabłka.

         A w Polsce w kościele nikt nie je. Na mszę wystarczy wyskoczyć, bo kościół jest za każdym zakrętem. Zimą księża w nim marzną wraz z wiernymi, a latem gotują się w swoich szatach. Pójście do kościoła jest jednak pewną ofiarą. Niestety parafianie się nudzą, narzekają i szemrają... Ksiądz ma lepszy samochód od nich. Takie rozmowy słyszy się w katolickich domach, w których praktycznie non stop ogląda się programy telewizyjne szydzące i naśmiewające się z katolików. Dusza emigranta jakoś tego pojąć nie może.

         Czy Polacy chcą żyć w kraju niekatolickim, gdzie księży się wyśmiewa i zaszczuwa? Gdzie księży ze szkół (bo pedofile) i szpitali się wygania?  A politycy są dumni, że przed księdzem nie klękają?

         W głowie emigranta rodzą się pytania: Czy kiedy przyjdzie w Polsce umierać, to czy w odpowiednim momencie znajdzie się ksiądz do wysłuchania spowiedzi i udzielenia ostatnich sakramentów? Czy ten ksiądz (bez samochodu) zdąży na piechotę dobiec do Domu Starców do Polaka, który jeszcze kilka lat wcześniej plotkował na temat swojego proboszcza?

 

Natalia Dueholm 

 



Budziaszek dla Fronda.pl:

Przynagla mnie apokalipsa.

Ona trwa

 

Jan Budziaszek

        Jutro święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Czym jest dla pana ten dzień?

        - Widzę niebo otwarte, widzę Niewiastę obleczoną w słońce, a nad Jej głową wieniec z gwiazd dwunastu. Ona rozpoczyna wojnę ze smokiem i tylko Ona tę wojnę zwycięża. Możemy sobie robić różne partie, prawicowe takie śmakie, ale dopóki nie zdamy sobie sprawy z tego, że tylko Ona pokona smoka o barwie ognia, to nie mamy najmniejszych szans. To święto jest po to, abyśmy sobie o tym przypominali. Ona obroniła Polskę przed smokiem czerwonym. To musi być przed naszymi oczami, że dopóki nie schowamy się pod płaszcz Maryi – nie mamy najmniejszych szans.

        Kim jest dla pana Maryja? Co Jej pan zawdzięcza?

        - Wszystko. Nowe życie, nowe patrzenie na świat. Wie pan, trzeba też wiedzieć ile robi ofiarowanie dziecka przez jego matkę - Matce Bożej. To nie jest tylko mój przykład, ale też można przypomnieć Adama Chmielowskiego i innych. To pokazuje, co znaczy 40 lat modlitwy mojej mamy, żeby jej synuś nie bał się przyznawać do Jezusa.

        Mama to panu wymodliła?

        - „Pływałem” po świecie i robiłem różne dziwne rzeczy. I wcale tego nie chciałem, nie marzyłem i przez myśl mi nie przeszło, że ludzie będą mnie zapraszać i słuchać. Staję przed profesorami w seminariach duchownych, przed teologami - byle jaki bębnista, który ma głosić rekolekcje czy prowadzić Dni Skupienia. Gdy ja się nawet tego nie uczyłem. Jak to nazwać?

        Jak?

        - ...a jak to nazwać, że w mojej legitymacji Rycerstwa Niepokalanej widnieje własnoręczny podpis o. Maksymiliana Kolbe, Kak on już nie żył 6 lat? Zapisali mnie do Rycerstwa gdy miałem 1,5 roku na wiosnę w 1947 r., a dowiedziałem się o tym gdy miałem 46 lat?

        A właśnie dziś jest rocznica śmierci św. Maksymiliana Marii Kolbe...

        - Widzisz, nieprzypadkowo dzisiaj o tym rozmawiamy. Hrabia, który ofiarował Teresin o. Maksymilianowi i ojcom Franciszkanom, gdy miał 95 lat przyjechał do Niepokalanowa i po kolacji poprosił ojców, żeby przyszli wieczorem do jego celi bo będzie dziś umierał, choć był zdrowy to faktycznie z 12 sierpnia 1990 r. zmarł. Podobnie Maryja przychodziła po o. Maksymiliana, św. Stanisława Kostkę, św. Jacka Odrowąża... Wszyscy święci Maryjni byli zabierani w okolicy Maryjnych świąt.

        Ma pan dobrego ducha, wiarę. Co pana przynagla, aby nieustająco głosić Bożą miłość, nawoływać innych do modlitwy, do nawrócenia?

        - To dzieje się poza logiką, poza ludzkim kombinowaniem. Trzeba śledzić słowa Maryi. Przynagla mnie to, że jest apokalipsa. Ona trwa. Trzeba czytać Pismo Święte, uczestniczyć w Mszy świętej, słuchać czytań... Wszystko zostało zapisane.

Rozmawiał Jarosław WróblRozmawiał Jarosław Wróblewskiewski

 



ks. Rafał Masarczyk SDS

Kłopoty z namaszczeniem chorych 

Kiedy należy poprosić księdza z ostatnim namaszczeniem do chorego? Może najlepiej w ostatniej chwili życia, kiedy jest nieprzytomny, by niepotrzebnie nie denerwować chorego?

 

Pierwsze świadectwo na temat sakramentu chorych znajdujemy w Piśmie Świętym w liście św. Jakuba Apostoła. "Choruje ktoś wśród was? Niech sprowadzi Kapłanów Kościoła, by się modlili nad nim i namaścili go olejem w imię Pana. A modlitwa pełna wiary będzie dla chorego ratunkiem i Pan go podźwignie, a jeśliby popełnił grzechy, będą mu odpuszczone." (Jk 5,14-15). Celem tego sakramentu jest podźwignięcie i ratunek. W tym sakramencie dokonuje się także tajemnica połączenia cierpień chorego z cierpieniami Jezusa Chrystusa i włączenie ich w dzieło odkupienia świata.

 

Z cytowanego fragmentu Pisma Św. wynika, że szafarzami, czyli tymi, którzy udzielali sakramentu, byli biskupi i kapłani. Taki zwyczaj zachował się do III w., kiedy to diakoni wyszukiwali chorych i zawiadamiali biskupów, którzy udzielali tego sakramentu.

 

Od IV w. możemy napotkać świadectwo mówiące o innej praktyce, a mianowicie wierni świeccy przynosili olej do biskupa, który go błogosławił, a następnie zanosili swoim chorym. Olejem tym namaszczano chorych, albo dawano go do spożycia. Różna praktyka udzielania tego sakramentu była przez Kościół w pełni akceptowana. Z biegiem czasu w tej praktyce zaczęły rozwijać się zabobony i nadużycia. Polegały one na traktowaniu sakramentu chorych jak lekarstwa o magicznych właściwościach, bez odniesienia się do Boga, który przez niego działa. Oleje zaczęto także podawać zwierzętom, by zabezpieczyć je przed chorobą i złymi mocami.

Kościół, nie mogąc zwalczyć tych praktyk za pomocą nauczania, w VIII w. wycofuje się z praktyki prywatnego wykorzystywania olejów świętych i wraca do praktyki, w której sakramentu chorych udzielają kapłani i oni są odpowiedzialni za to, komu i kiedy go udzielać.

 

Magiczne traktowanie sakramentu chorych było i jest jednym z niebezpieczeństw, jakie mu zagrażało i zagraża, jednak nie jest jedynym. Drugim zagrożeniem była praktyka, że sakramentu chorych udzielano dopiero po odpuszczeniu grzechów w spowiedzi św. i po publicznej pokucie. Tak było do IX w. Nie można było otrzymać odpuszczenia grzechów bez publicznej pokuty. Ludzie odkładali więc spowiedź do czasu swojej śmierci. Gdy ktoś był już na łożu śmierci, prosił kapłana o spowiedź, wiatyk (Komunia Św. jako pokarm na ostatnią drogę człowieka) i sakrament chorych. Stąd wzięła się nazwa "ostatniego namaszczenia". Doprowadziło to do tego, że sakrament chorych zaczęto traktować jako sakrament dla umierających, i tak było przez bardzo długi czas. Sobór Trydencki próbował z tą praktyką walczyć, ale bez większych rezultatów. Zmiana nastąpiła dopiero po Soborze Watykańskim II, czyli nie tak dawno, bo w połowie naszego stulecia.

 

Obecnie mocno podkreśla się, że sakrament chorych przeznaczony jest dla ludzi chorych, a nie umierających. Dlatego kapłan przybywający z posługą sakramentalną nie jest już zwiastunem bliskiej śmierci, ale raczej nadziei wypływającej z tego sakramentu.

 

Sakrament chorych jest namaszczeniem człowieka, połączonym z modlitwą. To ma pomóc choremu odpowiednio przeżyć chorobę, przybliżyć go do Boga, aby poradził sobie z problemami duchowymi związanymi z trudną sytuacją, a także, gdy taka jest wola Boża, zmniejszyć jego dolegliwości fizyczne.

Dlatego gdy człowiek zachoruje poważniej, powinien poprosić kapłana o udzielenie sakramentu chorych. Jeśli nie zdąży w swojej parafii, to na pewno będzie miał taką okazję w szpitalu.

 

Jakie jest nastawienie do sakramentu chorych w dniu dzisiejszym? Trzeba odpowiedzieć, że różne. Zależy to od dojrzałości religijnej i wiedzy na ten temat. Zdarzają się ludzie, którzy nadal traktują sakrament chorych jako zwiastuna nadchodzącej śmierci. Nie jest ich zbyt wielu, ale znowu nie tak mało.

 

Natomiast w związku z tym, że parafie organizują dzień chorych, w czasie którego na Mszy św. udziela się namaszczenia, wyłoniła się grupa wiernych, którzy hołdują zasadzie "jak coś dają, to trzeba brać". W ten sposób mogą przyjąć ten sakrament nawet dwa razy dziennie. Nie można powiedzieć, żeby była to liczna grupa, ale tacy wierni także się zdarzają.

Jak więc postępować, by nie popadać w skrajności w związku z tym sakramentem? Otóż należy postępować zgodnie z zasadami jakie podaje w tej sprawie Kościół. Zasady te mówią, że:

 

1) Sakramentu chorych udziela się tym, których życiu zagraża śmierć. Chodzi o to, że nie udziela się tego sakramentu w chorobach lekkich, takich jak np. grypa. Nie znaczy to, że choroba ta musi prowadzić do śmierci, może być ona uleczalna, choć groźna dla człowieka.

 

2) Sakrament chorych można przyjąć ponownie w tej samej chorobie, gdy nastąpiło pogorszenie.

 

3) Sakramentu chorych udziela się także ludziom w podeszłym wieku. Jest to bowiem okres życia, w którym śmierć staje się czymś realnie bliskim. A poza tym, ludzie starsi cierpią przeważnie na jakieś choroby, które trudno traktować jako lekkie.

 

4) Sakramentu chorych udziela się także przed niebezpieczną operacją, czyli taką, która zagraża życiu. Nie może to być np. wyrwanie zęba lub operacja plastyczna, choć tego typu zabiegi także mogą skończyć się śmiercią, lecz niebezpieczeństwo jest tu bardzo niewielkie. Operacja jamy brzusznej jest jednak dostatecznym powodem, by sakrament chorych przyjąć, gdyż jest to poważna interwencja w organizm ludzki.

 

5) Sakramentu chorych udziela się także ludziom w stanie nieprzytomności lub tym, którzy utracili zdolność używania rozumu, jeżeli wiadomo, że będąc świadomi, życzyliby sobie tego.

 

6) Człowiekowi, który umarł, sakramentu chorych się nie udziela, choć należy się przy nim pomodlić, prosząc Boga o odpuszczenie grzechów.

 

Przyjmując sakrament chorych zgodnie z powyższymi zasadami i pamiętając, że jest on sakramentem, przez który Bóg nam pomaga, unikniemy niebezpieczeństwa niewłaściwego traktowania tego sakramentu, co i w naszych czasach nam grozi.

 

ks. Rafał Masarczyk SDS



Mocne słowa
byłego prezesa Trybunału  Konstytucyjnego 
o aborcji 

Dodane przez: Redakcja Fronda.pl Kategoria: Aborcja 

 „Bezsporne jest, że dziecko poczęte jest człowiekiem. Co do tej kwestii mamy już chyba dyskusję za sobą. Teraz trzeba wyciągnąć z niej odpowiednie konsekwencje” – podkreśla prof. Andrzej Zoll w bardzo ostrym antyaborcyjnym wywiadzie dla pisma Imago.
Były prezes Trybunału Konstytucyjnego opowiada w wywiadzie, co by zrobił, gdyby dziś orzekał w sprawie zgodności z Konstytucją obowiązującej obecnie ustawy aborcyjnej. Według prof. Zolla, niezgodny z Konstytucją jest przepis, dopuszczający aborcję w przypadku, gdy dziecko dotknięte jest ciężką nieuleczalną chorobą albo wadą rozwojową. „Mamy tu do czynienia z klasyczną eugeniką” – podkreśla prawnik. „Muszę przyznać, że nigdy tej przesłanki nie rozumiałem. Jak może być powodem do przerwania ciąży, czyli do zabicia dziecka nienarodzonego, jego ciężka nieuleczalna choroba albo wada rozwojowa, której nie da się usunąć. Mamy tu do czynienia z klasyczną eugeniką. Widzę tu pewne zasadnicze wątpliwości”- mówi prof. Zoll, który odnosi się również do kwestii aborcji w przypadku gwałtu. „Trzeba pamiętać, że jest to olbrzymi dramat kobiety, która została nie tylko pokrzywdzona przestępstwem przeciwko jej wolności seksualnej, ale jest jeszcze w wyniku tego przestępstwa w ciąży. Mamy tutaj do czynienia z przesłanką, która stoi w kolizji z ochroną życia człowieka. Znów można mówić o dramacie tej kobiety i możliwości zminimalizowania jego konsekwencji poprzez uruchomienie systemu wsparcia dla tej matki. W pewnym stopniu odpowiedzialność ponosi państwo, bowiem nie uchroniło tej dziewczyny przed gwałtem”- dodaje Zoll.

Sytuację, gdy ciąża zagraża życiu matki, znany prawnik ocenia jako klasyczny przykład stanu wyższej konieczności, gdy decyzję w tej kwestii należy pozostawić matce. Zoll krytycznie ocenia zapis, mówiący o dopuszczalności aborcji, gdy ciąża zagraża zdrowiu matki. Jego zdaniem, nie może być tak, by złe samopoczucie matki pozwalało na odebranie dziecku życia. Prawnik obawia się również, że polscy politycy mogą zalegalizować aborcję. „Ewentualna koalicja z SLD mogłaby doprowadzić do uchwalenia projektu szeroko otwierającego możliwość przerywania ciąży. Wtedy mamy dramat. Rozumiem tych, którzy mówią o pewnym konsensusie, chociaż nie wiem, czy to słowo jest dobre w tym kontekście. W sprawach życia nie bardzo widzę możliwości konsensusu, niemniej bez wątpienia po wyroku Trybunału nastąpiła pewna stabilizacja. Nie mamy przecież nakazu aborcji, pewne decyzje zostały zostawione tylko sumieniom poszczególnych ludzi. Prawem nie da się wszystkiego uregulować”- zauważa Zoll.

Były prezes Trybunału Konstytucyjnego i rzecznik praw obywatelskich odrzuca też możliwość przyznawania odszkodowań za tzw. „złe urodzenie”. Podkreśla, że aborcja, nawet gdy jest bezkarna, pozostaje wciąż bezprawna. Dlatego np. ojciec dziecka może uciec się do obrony koniecznej życia swego dziecka, które jest zagrożone aborcją. Na pytanie o tzw. „antykoncepcje po” czyli środki wczesnoporonne, Zoll odpowiada, że jego zdaniem: „To jest niezwykle trudny problem, w którym momencie mamy do czynienia z ochroną życia człowieka. Powstaje on też w przypadku in vitro. Wydaje mi się, że w momencie, kiedy zapłodniona zostaje komórka jajowa i powstaje odrębny – również z punktu widzenia kodu genetycznego – organizm, mamy już do czynienia z człowiekiem. Wobec tego wszelkie środki, które prowadzą do tego, że blokujemy możliwość rozwoju tego człowieka, należy uznawać za przerwania ciąży. Powstaje tutaj oczywiście jeszcze inne pytanie. Czy prawo ma możliwość nie dopuszczenia tego typu środków do dystrybucji? Czy jest skuteczne, czy nie? Patrząc jeszcze na problem z punktu widzenia kobiety zażywającej te środki, jestem zdecydowanym zwolennikiem poglądu, że kobieta nie powinna odpowiadać za przerwania ciąży w żadnym wypadku. Ona też jest w jakiś sposób ofiarą. Bez wątpienia należy doprowadzić do zakazu dystrybucji antykoncepcji postkoitalnej”- mówi profesor.  

Zoll uważa ponadto, że konstytucyjnym zadaniem państwa jest ochrona życia człowieka. „To jest wartość przyrodzona. Ja mam prawo do ochrony życia w momencie, kiedy stałem się człowiekiem, czyli od momentu zapłodnienia komórki jajowej jestem podmiotem tego podstawowego prawa, a w stosunku do państwa mam roszczenie o jego ochronę „– uważa były prezes Trybunału Konstytucyjnego.

Ł.A/wiara.pl/ imago.org.pl


Rayzacher:
Odnalazłem wiarę
grając w antyreligijnym spektaklu

Dodane przez: Redakcja Fronda.pl Kategoria: Kultura

- Chodziliśmy do tych gabinetów i przychodni, gdzie mordowano dzieci. Stasio Małkowski wyciągał różaniec, co niemal natychmiast wywoływało reakcję personelu. Pamiętam, że kiedyś jedna z pielęgniarek wezwała milicję, ponieważ podczas naszej obecności rzekomo znikały płaszcze. Ale wezwany funkcjonariusz okazał się przyzwoitym człowiekiem, bo powiedział do Stasia: „Proszę księdza, tu to jeszcze nic, proszę iść na Chmielną i pomodlić w tamtej rzeźni - wspomina aktor Maciej Rayzacher w rozmowie z Elżbietą Ruman.

W roku 1980 zrezygnował Pan z etatu w Teatrze Powszechnym na rzecz zaangażowania w sprawy publiczne. Wówczas aktorzy włączali się w obywatelski protest i powstanie Solidarności, ale chyba nikt nie rezygnował z etatu - zapewniającego materialną stabilizację. Dlaczego Pan to zrobił?

- Właściwie nie miałem wyjścia, w pewnym sensie to władza ludowa zdecydowała za mnie. Na dwa miesiące przed sierpniem 1980 roku poszedłem do dyrektora Zygmunta Hübnera, aby mu zakomunikować, że nie widzę sensu dalszej pracy na scenie. Przyjął to ze zrozumieniem, zresztą nie ukrywał, że panowie z urzędów cenzorsko-partyjnych już dawno mu powiedzieli, że ja w teatrze mogę nosić przysłowiową halabardę. Mój dyrektor zapewnił mnie, że jeśli kiedykolwiek będę chciał wrócić, drzwi stoją otworem. Ale ja właściwie do teatru już nigdy nie wróciłem. Pochłonęły mnie inne sprawy. Miałem już wówczas bardzo wiele kontaktów opozycyjnych. To przeszkadzało w mojej działalności artystycznej.

Dla Pana tamten sierpień zaczął się dużo wcześniej.

- Tak. Kluczowe dla mojego życia okazało się poznanie wybitnej aktorki Haliny Mikołajskiej, dzięki której nawiązałem kontakty z Komitetem Obrony Robotników. Później poznałem też ludzi z Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela. KOR miał charakter raczej lewicowy, a ROPCiO – centroprawicowy. Szanowałem wszystkich, bo dla mnie działalność opozycyjna miała wymiar przede wszystkim moralny, nie polityczny – w dzisiejszym rozumieniu.

Uwiodła Pana postawa moralna Haliny Mikołajskiej?

Poruszyło mnie niezwykle to, że osoba tego formatu , krystalicznie uczciwa, opiekująca się chorym mężem, jest tak szykanowana – nękają ją okropnymi telefonami, rozpuszczają ohydne plotki, niszczą samochód - a mimo to ona nie rezygnuje, nie załamuje się. Dotarło do mnie, że wbrew głoszonej propagandzie, to nie człowiek jest zły, ale system.

Religia nie dała wcześniej takiej pewności?

- Owszem, moja rodzina była tradycyjnie katolicka. Przyjąłem zgodnie z „planem” wszystkie sakramenty i uczestniczyłem w zwyczajowych obrzędach religijnych. Odebrałem też wychowanie rodzinne oparte na Dekalogu. Nie byłem więc nihilistą, ale religię pojmowałem jako element dobrej tradycji, nie wymagający jednak szczególnego namysłu. Byłem typowym wierzącym - niepraktykującym. Pytania o sens wiary zacząłem sobie stawiać dopiero podczas przygotowywania sztuki Władysława Terleckiego „Odpocznij po biegu”. To autentyczna historia jasnogórskiego zakonnika Damazego Macocha, który popełnił morderstwo na tle miłosnym. Szukając pomocy w pracy nad rolą poszedłem do kościoła św. Marcina na Piwną i tam spotkałem nieżyjącego już ks. Tomasza Bojasińskiego. Szczerze mówiąc miałem nie tylko problem, jak zagrać Macocha, ale czy w ogóle go zagrać. W kręgach kościelnych panowało bowiem przekonanie, że to jest sztuka obrazoburcza, godząca w Kościół. Ks. Bojasiński nie podzielał tych opinii, w rozmowie wyjaśnił mi, że wiele zależy od poprowadzenia roli. Poza tym sama wymowa sztuki nie była antyreligijna, przecież Damazy Macoch po procesie pojął ogrom swoich win, stał się pokutnikiem. Nie skorzystał z aktu amnestii. Zmarł jako więzień. W sztuce pojawia się też autentyczna postać rosyjskiego sędziego – ateisty (proces toczył się w 1910 r. – przyp. red.). Otóż konfrontacja tych dwu postaci jest niezwykle interesująca. Graliśmy to na deskach Powszechnego w roku 1976, reżyserował Zygmunt Hübner. Sztuka nie miała wielkiego powodzenia, była trudna, ale dla mnie okazała się niezwykle ważna, wręcz brzemienna dla mojego życia duchowego. To się stało niemal równocześnie ze spotkaniem z Haliną Mikołajską, która mniej więcej wtedy zabrała mnie na pielgrzymkę do Częstochowy. Halina była osobą bardzo wierzącą, zaprzyjaźnioną z Laskami. Zostałem jakby wessany w to środowisko.

Poszedł Pan dalej niż Halina Mikołajska. Zaangażował się w ruch obrony życia. Dlaczego akurat ta dziedzina?

- To efekt spotkania księdza Stasia Małkowskiego i Marii Wolframowej, którzy powołali ruch „Gaudium Vitae”. Pani Maria to kolejna niezwykła osoba, która odcisnęła swój ślad w moim życiu. Dla obrony nienarodzonych dzieci oddała swój czas, zdrowie, mieszkanie, telefon. Obserwując jej postawę, uznałem, że moje poparcie dla KOR-u był zaledwie pierwszym etapem w rozwoju mojego ducha, a kolejnym – czułem, że trzeba iść dalej – była właśnie obrona życia nienarodzonych. W kategoriach religijnych powiedziałbym, że to było pogłębienie nawrócenia.

Dużo dzieci udało się uratować?

- Chodziliśmy do tych gabinetów i przychodni, gdzie mordowano dzieci. Stasio wyciągał różaniec, co niemal natychmiast wywoływało reakcję personelu. Pamiętam, że kiedyś jedna z pielęgniarek wezwała milicję, ponieważ podczas naszej obecności rzekomo znikały płaszcze. Ale wezwany funkcjonariusz okazał się przyzwoitym człowiekiem, bo powiedział do Stasia: „Proszę księdza, tu to jeszcze nic, proszę iść na Chmielną (wtedy Rutkowskiego – przyp. red.) i pomodlić w tamtej rzeźni”. Pamiętam jedną kobietą , która chciała usunąć dziecko, bo miała już dwójkę, a jej mąż zginął tragicznie. Zwyczajnie bała się problemów materialnych. Myśmy jej wtedy pomagali. Z jaką miłością ona potem przyjęła to dziecko. Mój Boże, łzy w oczach jeszcze dzisiaj stają…

Jak przekonywaliście lekarzy, pielęgniarki?

- Ze Stasiem Małkowskim objeżdżaliśmy różne środowiska. Pamiętam naszą wizytę u ministra zdrowia Tadeusza Szelachowskiego, którego chcieliśmy przekonać, żeby wprowadził instrukcję dla lekarzy, by obowiązkowo informowali kobiety przed aborcją o fizycznych i psychicznych skutkach tego „zabiegu”. To było spotkanie w obecności Mikołaja Kozakiewicza, członka Towarzystwa Świadomego Macierzyństwa i Towarzystwa Planowania Rodziny, ale skończyło się zgodą ministra. Oczywiście ustawa nadal działała i aborcje były masowe, ale ten szczegół wydaje mi się wart wspomnienia. Właśnie dzięki temu rozporządzeniu i postawie niektórych lekarzy udało się ocalić życie wielu dzieciom. Przede wszystkim chciałbym wspomnieć prof. Włodzimierza Fijałkowskiego z kliniki na Woli, gdzie mieliśmy specjalny stolik, do którego przychodziły kobiety wahające się przed dokonaniem aborcji. A czasy były trudne, z półek sklepowych nie znikał tylko ocet.

A ministra?

- Oczywiście, najpierw nie chciano nas wpuścić, ale jak Stasio nie dał za wygraną, usiadł w ministerialnym holu, z sutanny spokojnie wyciągnął różaniec, głośno intonując: „W imię Ojca i Syna…” Drzwi gabinetu szybko się otworzyły.

Ksiądz Małkowski wiele wycierpiał z powodu swojej nieugiętej postawy.

- O tak, i to z różnych stron. Staś łączył swoją krucjatę obrony życia z działalnością opozycyjną. Straszył piekłem ludzi zaangażowanych w działanie systemu. Miał być zlikwidowany przez SB zaraz po księdzu Jerzym Popiełuszce… (...)

Rozmawiała Elżbieta Ruman

Fragment książki Elżbiety Ruman

"Główna rola w tetrze życia",

Wydawnictwo Fronda, 2011.
  Do nabycia w Księgarni Ludzi Myślących

 



 

13.o9.2o11r. - za FRONDA

Biskup Mering prosi Brauna by nie niszczył spokoju społecznego 

Zatrudnienie wyznawcy satanizmu, bluźniercy, człowieka bez podstawowej kultury w TV publicznej bije wszelkie granice przyzwoitości: najpierw dlatego, że TV publiczna jest utrzymywana w znacznym stopniu z abonamentu – jest czymś prymitywnym drażnić tych, którzy nas utrzymują; potem – tak myślę, TV publiczna powinna służyć budowaniu pokoju społecznego – decyzja dotycząca Nergala na pewno temu nie sprzyja! - napisał w liście do Juliusza Brauna biskup Wiesław Mering.

Biskup Wiesław Mering - Włocławek.

Od kilkunastu tygodni z najwyższym niepokojem śledzę wydarzenia zawiązane ze „sprawą Nergala”: najpierw uwolnienie go z zarzutu obrazy uczuć religijnych przez Sąd w Gdyni, a teraz zatrudnienie w programie ”The Voice of Poland” w II programie TVP. Już wyrok sądowy uważam za skandaliczny; niech Nergal spróbuje znieważyć symbole drogie innej religii czy wspólnocie – reakcje będą na pewno inne: wykazała to sytuacja z napisami litewskimi na Wschodzie Polski, czy profanacja pomnika w Jedwabnym.

Zatrudnienie wyznawcy satanizmu, bluźniercy, człowieka bez podstawowej kultury w TV publicznej bije wszelkie granice przyzwoitości: najpierw dlatego, że TV publiczna jest utrzymywana w znacznym stopniu z abonamentu – jest czymś prymitywnym drażnić tych, którzy nas utrzymują; potem – tak myślę, TV publiczna powinna służyć budowaniu pokoju społecznego – decyzja dotycząca Nergala na pewno temu nie sprzyja!

TV publiczna nie powinna, w imię złej mody popierać antywartości: czyż mam cytować wypowiedzi „artysty” i treść jego „muzycznych utworów”...?

Wreszcie: żyjemy w społeczeństwie dramatycznie podzielonym; nie jest dowodem rozsądku pogłębianie podziałów, które i tak, w roku wyborczym, się zaostrzają!

A nade wszystko dla wielu Obywateli Polski Chrystus, Jego Ewangelia, Dziedzictwo Chrześcijańskie – są wartościami tak ważnymi, że nie mogą brać udziału w podtrzymywaniu działalności programów telewizyjnych, które do tych wartości odnoszą się z pogardą i szyderstwem.
Ufam, że Pan Prezes zrobi co w Jego mocy, by natychmiast zostały uwzględnione zdecydowane głosy protestu katolickiego społeczeństwa: myślę, o katolikach świadomych, a nie deklarujących tylko swój światopogląd i – równocześnie – np.: głosujących za aborcją.

Akcję protestu dopiero zaczynamy - a już popierają nas tysiące osób.
  Łączę wyrazy szacunku

+ Wiesław A. Mering
Przewodniczący Rady KEP
  ds. Kultury i Ochrony Dziedzictwa Kulturowego

Włocławek



 

 

Krzysztof Kłopotowski o Telewizji Polskiej

 

 

- wg. FRONDA:

Telewizja publiczna też powinna pełnić taką rolę, jak Kościół i szkoła: wychowywać widza ku lepszemu właśnie dlatego, że naród został zepsuty przez naszą historię. Ustawa o mediach publicznych nakazuje „respektować chrześcijański system wartości, za podstawę przyjmując uniwersalne zasady etyki”. "Zarząd TVP zatrudniając satanistę łamie prawo” - pisze na stronach SDP Krzysztof Kłopotowski.

Krzysztof Kłopotowski, krytyk filmowy, który niejednokrotnie dystansował się od wartości chrześcijańskich, zauważa, że telewizja zamierza zrobić z satanisty gwiazdora i przykład do naśladowania. „W naszych marnych czasach sama sława, dobra czy zła, nadaje autorytet byle celebrycie. Jednak moim zdaniem jest to również jak szczepionka groźnego wirusa. Mobilizuje organizm do obrony. Kogo Nergal wzmocni, a kogo osłabi, dopiero się okaże. Na razie wzmacnia stronę chrześcijańską mobilizując ludzi do protestów. Co prawda mobilizuje też przyjaciół satanizmu w „Gazecie Wyborczej”. Gazeta dodaje sobie kolejny rys do swej reputacji. To też jakaś korzyść” - zauważa publicysta. 

Zdaniem Kłopotowskiego, Nergal może zachęcać do robienia zła i nie musi nawet tego robić dosłownie. „Wystarczy, że uczynił siebie znakiem Złego” - zauważa krytyk i dodaje, że satanizm jest już obecny w polskim obiegu kulturalnym. Autor, który jest wielbicielem kina Romana Polańskiego, dodaje, że wybitne filmy tego reżysera (Dziecko Rosemary, Dziewiąte Wrota czy Wstręt) mogą „wyłączyć wielu widzom krytyczne myślenie”. „Bronię jednak filmów Polańskiego. Jest wybitnym artystą, który bada ciemne zakątki ludzkiej duszy. Natomiast odrzucam obecność Nergala w TVP, bo to będzie prymitywna, chociaż może pośrednia, propaganda zła” – pisze. 

Kościół jest w naszym kraju podstawą ładu społecznego. Chociaż wydaje się to anachroniczne, jest jednak konieczne. Polacy są w gorszym położeniu niż narody Europy zachodniej. Zostali zdemoralizowi przez wojnę, okupację, komunizm, zdradę ideałów Solidarności przez część jej liderów i dziki kapitalizm w pierwszych latach po 1989 r. Nie należy więc podważać pozycji moralnej Kościoła, dopóki nie pojawi się lepszy nauczyciel. Na razie nie widać kandydatów o realnych szansach szerokiego wpływu. Przecież nie „salon warszawski” będzie uczył Polaków moralności w sobotę, ani Środa w środę, tylko Kościół w niedzielę” - zauważa krytyk.

Kłopotowski dystansuje się jednak od reakcji biskupa Meringa. „Nie podoba mi się wezwanie biskupa wrocławskiego Wiesława Meringa, żeby w proteście nie płacić abonamentu. Nie należy jeszcze bardziej osłabiać ważnej instytucji kultury narodowej. To jest nasza Telewizja Polska, niezależnie od tego, kto tam teraz rządzi” - kończy swój tekst publicysta.

o8.o9.2o11r.



 

 

Aborcja katolikowi nie przeszkadza
Dariusz Kowalczyk SJ
 

 

FELIETON Z DOMINIKAŃSKIEGO w drodze nr 7/2o11r.
 

 

       Coraz bardziej rozpowszechnia się „katolewicowy” pogląd, że Kościół nie powinien sprzeciwiać się stanowionemu przez polityków prawu, nawet jeśli jest ono wyraźnie sprzeczne z nauczaniem katolickim, o ile tylko prawo to nie zmusza katolików do czynów niezgodnych z ich wiarą i sumieniem. Kiedyś wspomniałem na tych łamach o wywiadzie w „Rzeczpospolitej”, w którym bp Pieronek zapytany o niebezpieczeństwo liberalizacji aborcji, wprowadzenia małżeństw homoseksualnych itp. zauważył, że nie ma to wielkiego związku z Kościołem, ponieważ „jeżeli ktoś jest chrześcijaninem i ma wyrobione sumienie, to ustawy mu nie przeszkadzają”. No właśnie! Katolik ma dbać o swoje sumienie, ale nie ograniczać innych, którzy mają je uformowane inaczej. To błędny pogląd, bo katolik powinien bronić życia ludzkiego, a nie zajmować się jedynie swoim sumieniem.

       Marszałek Stefan Niesiołowski, niegdyś – zdawałoby się – gorliwy katolik, dziś w jednym ze swych występów w Radiu Zet stwierdził, że jeśli chodzi o in vitro, to jest za. I wyjaśnił, że katolik nie musi stosować in vitro, ale dla wielu ludzi brak potomstwa to ogromny dramat i dlatego jest za finansowaniem in vitro, zwłaszcza w wypadku osób biednych. Ot! Ta sama logika, co u bpa Pieronka. Katolik może nie stosować in vitro, skoro mu wiara w tym przeszkadza. Ale inni, czemu nie… Co więcej, państwo powinno ich w tym wspierać z budżetu. Chciałbym zatem przypomnieć panu marszałkowi nauczanie Jana Pawła II, który podkreślał, że na osobach bezpośrednio stanowiących prawo spoczywa „konkretna powinność przeciwstawienia się” ustawom zagrażającym ludzkiemu życiu. Tak więc polityków katolików obowiązuje zakaz uczestnictwa w kampaniach na rzecz tego rodzaju ustaw (por. Evangelium vitae, 73). A in vitro ewidentnie zagraża ludzkiemu życiu, gdyż urodzenie się jednego dziecka okupione jest produkcją ludzkich embrionów, które są zamrażane lub niszczone.

       Nie wiem, jaki światopogląd rzeczywiście wyznaje premier Tusk, zdawało się, że w sferze polityki miał poglądy raczej prawicowe niż lewicowe. Niemniej jednak ostatnio przychylił się do sztandarowego postulatu współczesnej lewicy. Stwierdził bowiem: „Zbliżamy się do momentu, kiedy związki partnerskie byłyby do zaakceptowania przez większość w przyszłym Sejmie, jak i przez Polaków”. Nie wiadomo tylko, czy to kolejne zagranie szefa PO, by uciułać trochę więcej głosów, a potem o sprawie zapomnieć, czy też rzeczywiste otwarcie na środowiska aktywistów gejowskich. Ale co się dziwić panu premierowi, skoro wspomniany bp Pieronek okazuje duże zrozumienie dla związków partnerskich, za co chwali go oczywiście „Gazeta Wyborcza”. Biskup oznajmił: „Różne rodzaje umów między ludźmi mogą istnieć i jeśli nazwą to związkiem partnerskim, i jeśli nie ma to związku z małżeństwem, to ja nie mam nic przeciwko temu”.

         W tej sytuacji radziłbym przeczytać krótki dokument Kongregacji Nauki Wiary pt. Uwagi dotyczące projektów legalizacji prawnej związków między osobami homoseksualnymi, zatwierdzony przez Jana Pawła II i podpisany przez kard. Josepha Ratzingera. Czytamy w nim, że „ustawodawstwa przychylne związkom homoseksualnym są sprzeczne z prawym rozumem, ponieważ udzielają gwarancji prawnych analogicznych do tych, jakie przysługują instytucji małżeństwa” (nr 6). Dokument kładzie nacisk na rozróżnienie pomiędzy „zachowaniem homoseksualnym, jako zjawiskiem prywatnym, a tym samym zachowaniem, jako relacją społeczną prawnie przewidzianą i zaaprobowaną” (nr 6). W tym drugim przypadku mamy do czynienia ze zmianą całego porządku społecznego, który ostatecznie jest sprzeczny z dobrem wspólnym, gdyż „nieuniknioną konsekwencją legalizacji prawnej związków homoseksualnych jest podważenie definicji małżeństwa” (nr 7). A zatem Magisterium Kościoła sprzeciwia się wyraźnie nie tylko zrównywaniu związków homoseksualnych z małżeństwem, ale w ogóle ich prawnej legalizacji.

       Kongregacja Nauki Wiary tłumaczy, że czym innym jest słuszna autonomia jednostki, która może podejmować różne zachowania zgodnie ze swoimi upodobaniami, a czymś zupełnie innym postulat, że „działania, które nie wnoszą znaczącego ani pozytywnego wkładu w rozwój osoby i społeczności, miałyby otrzymać od państwa specyficzne i określone uznanie prawne” (nr 8). Związki homoseksualne powinny pozostać sprawą prywatną, a nie stawać się instytucją wspieraną przez państwo. W dokumencie czytamy, że wszyscy wierni mają obowiązek przeciwstawiać się zalegalizowaniu prawnemu związków homoseksualnych, a szczególnie są do tego zobowiązani politycy: „parlamentarzysta katolicki ma obowiązek moralny wyrazić jasno i publicznie swój sprzeciw, i głosować przeciw projektowi ustawy” (nr 9). Skoro parlamentarzysta katolicki ma taki obowiązek, to biskup katolicki tym bardziej. Kongregacja w tej kwestii nikogo ekskomuniką ani piekłem nie straszy, ale stwierdza, że oddanie głosu za legalizacją związków homoseksualnych „jest czynem poważnie niemoralnym”. Wypowiedzi bpa Pieronka czy posła Niesiołowskiego przywodzą na myśl pytanie postawione przez Benedykta XVI w Światłości świata: „Jak to możliwe, że chrześcijanie, którzy osobiście są wierzącymi ludźmi, nie mają siły, aby mocniej oddziaływać swoją wiarą na politykę?”.