Dodane przez ks. Michał - sob., 06/17/2017 - 21:11

Z góry czy od dołu

        Miłość bliźniego, w naszym ludzkim ujęciu, rozumie się przede wszystkim jako pomoc drugiemu człowiekowi udzieloną odgórnie, jest w niej coś z panowania. Bogaty pomaga ubogiemu, wykształcony miernemu, silny słabemu, zdrowy choremu. Zawsze ten wyższy pochyla się nad niższym i usiłuje go podźwignąć ku górze. Tak też wielu rozumie pomoc łaski Bożej. Bóg mieszkający w górze pochyla się nad człowiekiem, by jako Wszechmocny Mocarz podnieść go ku górze.

        Takie ustawienie pomagającego na szczycie i wspomaganego u podnóża góry można pogodzić ze Starym Testamentem, ale nie ma ono wiele wspólnego z Ewangelią. Ten, kto kocha miłością ewangeliczną, nie pomaga odgórnie. On schodzi do poziomu potrzebującego pomocy i pomaga mu w zdobywaniu szczytu oddolnie. Nie ciągnie go na linie ku sobie, ale wspiera pozwalając mu uwierzyć, że stać go na zdobycie szczytu, a gdyby popełnił błąd i odpadł, może liczyć na jego asekurację.

        Różnica jest zasadnicza. W miłości, która pomaga z góry, kochany odczuwa przepaść, jaka go dzieli od wspomagającego. On wie, że wszystko jest uzależnione od liny łaski: wie, że jeśli ona w drodze na szczyt wypadnie mu z ręki, to stojący od niego wyżej nic mu już nie pomoże. Spadający roztrzaska się o skałę.

        Natomiast w miłości ewangelicznej sama świadomość, że wspomagający jest niżej, ułatwia zdobywanie szczytu. Można odpaść od skały, bo wówczas spadający znajdzie się wprost w rękach tego, który mu pomaga.

        Ta zmiana sposobu wspomagania człowieka stanowi istotny punkt różniący Stary Testament od Nowego. W dziejach Izraela Bóg, mówiąc do nas ludzkim językiem, jawi się głównie jako wspomagający z góry. Między Nim a człowiekiem zionie wielka przepaść, którą można pokonać przy pomocy liny Bożej łaski spuszczonej z nieba. W Ewangelii natomiast Syn Boga schodzi do poziomu człowieka, rezygnując z używania liny, lecz swoją bliską obecnością, swymi ramionami wspiera go, by dotarł do Domu Ojca, czyli zdobył szczyt, z którego spadł przez grzech.

        Trzeba dobrze przemyśleć scenę z Wieczernika, w której Chrystus z miednicą w ręku podchodzi do uczniów. To jest przykład ewangelicznie rozumianej miłości. Nie odgórnie, ale oddolnie, Bóg jako sługa gotów umyć nogi człowiekowi.

        Doskonale dostrzegł to św. Brat Albert. Niestety ma on wielu wielbicieli, ale niewielu naśladowców. Zejść do poziomu nędzarzy materialnych i moralnych, by im pomóc wspinać się w górę, oto pragnienie jego serca. Naśladować Syna Bożego z miednicą w ręku. Chrystus w Wieczerniku miał przed sobą uczniów, których kochał. Brat Albert zebrał nędzarzy, margines społeczny, i nalawszy wody do miednicy poszedł umywać im nogi, swoją dobrocią serca.

        Gdyby rodzice odkryli tajemnicę ewangelicznie rozumianej miłości, wiedzieliby, że dziecku nie należy pomagać odgórnie, lecz trzeba uczynić to od dołu, stając się sługą własnego dziecka. Gdyby to zrozumieli małżonkowie, nie byłoby rozwodów, jeden służyłby drugiemu. Rozwód ma miejsce tam, gdzie jeden chce panować nad drugim. Gdyby tę miłość dostrzegli pedagodzy, w krótkim czasie wychowaliby nowe pokolenie odważnych i mądrych alpinistów ducha.

        Św. Paweł mówi, że „Bóg okazuje nam swoją miłość właśnie przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami”. Apostoł narodów doskonale zrozumiał, na czym polega różnica w rozumieniu miłości bliźniego w Starym i Nowym Testamencie, i dlatego mógł napisać do Koryntian: „Stałem się niewolnikiem dla wszystkich, aby tym liczniejsi byli ci, których pozyskam” (1 Kor 9, 19).

        A jaka jest nasza postawa wobec bliźnich? Czy pomagamy im odgórnie panując nad nimi, czy też potrafimy pomagać od dołu umożliwiając im zdobycie szczytów i uczestnicząc w tryumfie ich zdobycia, krocząc tuż tuż za nimi. Szczęśliwy, kto odkrył radość ewangelicznie rozumianej miłości bliźniego. Jest to jeden z największych skarbów dostępnych dla człowieka na ziemi.

Ks. Edward Staniek

w OREMUS